poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Tajemnica encyklopedii czyli jak było w Izerach 02-03.04.2011.

Witajcie drodzy podróżnicy.
Zapewne wszyscy wiecie o projekcie Klubu Podróżnika Głogów, który dotyczy zdobycia wszystkich najwyższych szczytów Polski. Spokojnie, powoli, systematycznie mamy zamiar wdrapać się na każdy z nich. Jeden już za nami a mianowicie Wysoka Kopa. 
Poniżej krótka (postaram się ale pewnie jak zwykle się rozgadam:)) relacja z tego jak było, co widzieliśmy i co przeżyliśmy.

Zgodnie z planem godzina 05:20 wchodzę na nasz wspaniały głogowski PKS. Tam grupka ludzi. Plecaki, buty trekkingowe i uśmiechy na twarzy. To oni!!! Nie wszystkich znam. Dla mnie chwila zanim poznam nowych ludzi to coś magicznego. Odrobina nieśmiałości ale i ciekawość. (śmiejecie się co??? ). Przyznajcie, że na samym początku zawsze tak jest, że nie wiecie czego się można po innych spodziewać. W każdym razie wstępne zapoznanie. Startujemy w 10 osób. Na pierwszym przystanku jeszcze w Głogowie wsiada nasza wspaniała Renia. Znów uśmiech na twarzy. To chyba znak rozpoznawczy naszej wyprawy. Jedziemy dalej. Bez większych rewelacji. Droga, droga i jeszcze raz droga. Staramy się zasnąć. Ja oczywiście nie jestem w stanie. Już nie mogę się doczekać kiedy wreszcie dotrzemy do celu!!! Dojeżdżamy do Jeleniej Góry. Tam czeka na nas Agnieszka. Ostatni element układanki, który składa się na naszą ekipę zdobywców. Pełna dwunastka. Najlepsi z najlepszych, co tu dużo gadać!!!:) Czekamy na autobus do Świeradowa. Niestety jakieś opóźnienie. Mamy nieco zmartwione miny a plecaki zaczynają ciążyć. Tu mała dygresja bo warto wspomnieć dlaczego autobus nie przyjechał na czas. Nasza wspaniała organizatorka Celestyna widząc, że na przejście z jednego autobusu do drugiego mamy tylko parę minut, zadzwoniła profilaktycznie na dworzec i poprosiła żeby kierowca w razie opóźnienia autobusu zmierzającego do Karpacza, poczekał na nas chwilę. Doszło do jakiegoś nieporozumienia. Kierowca myślał, że przyjedziemy pociągiem i podjechał pod PKP. Widzicie dla chcącego nic trudnego:) W razie „W” zawsze ładnie prosząc można mieć autobus podstawiony tam gdzie jest potrzeba. Brawa i podziękowania dla Pana kierowcy!!! Zatem podążamy do Świeradowa. Już nie śpimy. Zaczynają się pogaduchy. Ustalamy, którą trasą będziemy szli (oczywiście ambitniejszą!!!:)). Marek K. przypatruję się mapie i mówi, że i tak będzie dwie godziny szybciej niż inni. Myślę sobie ale musi być dobry!!!:) Świetna kondycja, pewnie dla niego takie górki to chleb powszedni:) Powoli docieramy do Świeradowa. Robimy sobie godzinną przerwę. Wtedy właśnie pojawia się pierwszy raz temat encyklopedii i biblioteki:) Panowie używają jakiegoś, znanego tylko sobie szyfru. No ale wiadomo faceci!!! Mają swój świat i swoje kredki:) Kto ich tam zrozumie... ale encyklopedia w górach??? Rozumiecie, gdyby powiedzieli mapa to by się zgadzało a encyklopedia ... Cóż zagadka pozostaje nierozwiązana. W czasie wolnym Dom Zdrojowy. Niesamowita architektura. Znów pogaduchy, kanapeczki, kawka itp. No ale wybiła godzina zero. Rozpoczyna się wspinaczka. Pierwsze minuty ... tragedia. Przynajmniej dla mnie (nie wiedzieliście o tym co???:)). Myślę sobie: „gdzie są moje zasoby energii”??? Wiem jednak, że muszę po prostu iść pod górę. Po jakiś dwudziestu minutach organizm przyzwyczaja się do obciążenia. Do tego czyste powietrze i wyrzut endorfin robi swoje. Na drugim przystanku zauważamy, że z naszej dwunastki zrobiła się dziesiątka. Chwila na wytypowanie „zaginionych”. Marek i Marta, gdzie są??? Okazało się, że ambitny duet MM postawił sobie za cel, spenetrowanie drugiej trasy. Niby szlak łatwiejszy ale warto zrobić rekonesans drugiej trasy:) Zatem w pomniejszonym składzie ruszamy dalej. Zaczynają pojawiać się coraz ładniejsze widoki i ta radość w sercu. W drodze kiedy zmagam się ze swoimi słabościami fizycznymi. Zapominam o problemach dnia codziennego. Ba, problemy wydają mi się jakoś takie mniej problematyczne:) W czasie podejścia pod schronisko na Stogu Izerskim musimy uważać na pędzących z góry rowerzystów (pewnie ten sport ma jakąś nazwę ale taka ze mnie gapa, że nie pamiętam dokładnie jaką:)). Ci to mają odwagę!!! Przy schronisku krótki odpoczynek. Regionalne piwko, zmiana obuwia. Renia niestety musi rozstać się ze swoimi ulubionymi trekkingami. Jej wieloletni „przyjaciele” nie sprawdzają się tym razem. Renia, wiesz z tymi butami może być jak z fontanną Di Trevi w Rzymie. Jeżeli wrzucisz do niej pieniążka masz pewność, że tam wrócisz. Myślę, że te pozostawione buty to podobna wróżba, jeszcze będą tam na ciebie czekały:) Idziemy dalej w kierunku Hali Izerskiej. Droga nieco gorsza. Więcej zdradliwego śniegu. Zapadliska śnieżne wypełnione wodą. Cóż buciki zaczynają nam przemakać. Mimo to uśmiechy te same co na starcie. Droga prawie płaska. Idziemy i tak sobie rozmawiamy o wszystkim. O nas, o naszych planach wyjazdowych. Wiadomo przecież Klub Podróżnika:) Na Hali Izerskiej znów mała przerwa. Jemy, odpoczywamy i dalej w drogę. Zresztą już niedaleko do Chatki Górzystów. Gdy docieramy do schroniska jak za dotknięciem magicznej różdżki wracają nadszarpnięte zasoby energii. Pewnie to przez urok miejsce bo Chatka Górzystów to wyjątkowe schronisko. Oczywiście czeka już na nas brygada MM. Wypoczęci, zrelaksowani. Tak jak twierdził Marek K. dotarli dwie godziny (a może więcej???) przed nami:). Idziemy do naszego pokoju. Jak na schronisko super warunki. Więcej łóżek niż nas:) Daje to oczywiście większe możliwości nocnych manewrów. Do tego piecyk, w którym trzeba sobie samemu napalić. Nie powiem Panowi rwą się do rozpalania, niemalże trzeba ich rozdzielać bo jeszcze chwila i się pobiją:) Szybka zmiana ubrania. Suche buty i skarpetki. Mokra odzież pod piecyk i powrót na dół do urokliwej biblioteki:) Wiecie ta biblioteka w schronisku, opowieści chłopaków na dole o encyklopedii. Pojawiają się jakieś spójne płaszczyzny. No ale nic czekam na rozwój sytuacji. Może zagadka się wyjaśni. Czas na jedzenie. Co tu dużo mówić. Większość z nas zamawia naleśniki. Mega duże, mega pyszne. Po prostu palce lizać. Najedzeni, wysuszeni i po prostu zrelaksowani, siadamy sobie przy stole. Część osób idzie jednak leżakować do pokoju:) Po krótkiej rozmowie decydujemy się na gry. Formują się dwie grupy. Jedni grają w kości pozostali w karty. Wybaczcie nie wiem kto wygrał w kości. Właśnie kto??? Ja dzielnie bronię honoru kobiet w grupie karcianej. W co gramy??? Oczywiście w stare dobre mako:) A kto wygrywa??? Napiszę dyplomatycznie.......... mamy remis:) Nadmienię drogie Panie, że nie mamy się czego wstydzić!!!:) Po długiej grze i powrocie bardziej zmęczonych z poobiedniej drzemki, zasiadamy całą dwunastką przy stole. Pojawiają się tajemnicze encyklopedie, lektury szkole, literatura kobieca i wiele innych (kto by spamiętał). Zdradzę tylko, że Panowie po każdym nowym haśle z encyklopedii robią się coraz bardziej weseli. No ale nie ma się co dziwić chłonięcie takiej ilości wiedzy może uszczęśliwiać. Panie nie muszą tak pilnie studiować. Te rozdziały już kiedyś przerabiałyśmy:P. Rozmawiamy, śmiejemy się i po prostu cieszymy się swoim towarzystwem. Dodatkowy klimat dają świeczki (w Chatce Górzystów nie ma prądu). Czas na punkt kulminacyjny wieczoru: rozgwieżdżone niebo. Doświadczenie bezcenne. W życiu nie widziałam tylu gwiazd, do tego świecących z taką intensywnością. Potem znów gra w karty jednak już bez takiej zawziętości jak poprzednio:) No i kuku. Właśnie jak poszła gra??? Opuściłam tak ważny fragment wyjazdu. Wybaczcie!!! Następnym razem się poprawię:) Zmęczona wracam do pokoju a tu zaskoczenie. Koncert chrapania na kilka głosów. Wiecie co jest fajne??? Chyba to, że ja ogólnie nie mogę zasnąć jak ktoś chrapie. Tym razem jednak chrapanie tego i owego wywołuje u mnie uśmiech na twarzy i choćbym miała nie przespać całej nocy to i tak jestem szczęśliwa, że jestem akurat w tym miejscu. Gdyby ktoś zaproponował mi nocleg w najlepszym apartamencie najlepszego hotelu na świecie, nie zamieniłabym się:). W pewnym momencie zmęczenie bierze górę nad odgłosami. Z drugiej strony może to powrót Panów i chuchanie haseł z encyklopedii działa jak środek nasenny??? Kto to wie.:) Ciekawie za to jest z rana. Budzimy się i widzimy, że w nocy mieliśmy do czynienia z prawdziwymi „wędrówkami ludów”. Część z nas śpi na innych łóżkach (i proszę w tym miejscu nie czytać między wierszami:)). Po prostu nie wszyscy są wielbicielami koncertów chrapania więc pouciekali jak najdalej od głównych wykonawców:) Liczy się jednak to, że każdy mniej lub bardziej się wyspał:) Z rana śniadanko. Takie tam rzodkieweczki, sałatka, masełko czosnkowe czyli samo zdrowie:) Mała pobudka śpiochów ale ogólnie grupa bardzo zdyscyplinowana. Ostatnie kilka fotek przed chatką i w drogę. Ważny dzień bo zdobycie Wysokiej Kopy. Nie powiem Panowie na początku raczej wydychali nadmiar zdobytej wiedzy. Zastosowali studencką zasadę potrójnego Z i śmigali pod górę:) Co do drogi to znów nieco ambitniejsza. Powoli, systematycznie wspinamy się do góry. Widoki wspaniałe. Gdy wchodzimy na Wysoką Kopę pojawia się mały problem. Niby jesteśmy na szczycie przy czym przez sam szczyt nie przebiega szlak. Schodzimy z drogi w poszukiwaniu tabliczki. Niestety poszukiwania nie dają oczekiwanego rezultatu. Postanawiamy zejść kawałek w dół, mając nadzieję, że odnajdziemy jakieś wskazówki Tak też jest bo po chwili widzimy tabliczkę z napisem Wysoka Kopa 10 min. Znów uśmiechy na twarzy. O my naiwni!!!:) Droga na szczyt to prawdziwa droga ....... przez mękę. Dość głęboki śnieg, bardzo grząski, utrudnia poruszanie. No ale co to dla nas! Największe brawa dla Pani Prezes i Marka. Uparcie szukają tabliczki świadczącej o tym, że zdobyliśmy szczyt. Udało się!!! Obowiązkowo toast na szczycie. Dalej to już schodzenie do Szklarskiej Poręby. Kolejny raz potwierdza się, że schodzenie nie jest wcale łatwiejszą sprawą niż wchodzenie. Szlak mocno ośnieżony o tej porze roku, co tu dużo mówić daje mi nieco w kość (a wam???:). Szczęśliwym trafem nasz głównodowodzący Marcin zbocza nieco ze szlaku (oczywiście wie co robi :)) i wychodzimy na całkiem przyzwoitą drogę. Niestety przez długie poszukiwania Wysokiej Kopy, musimy w dość szybkim tempie dotrzeć do Szklarskiej Poręby na autobus, który ma nas zawieść do Jeleniej Góry. W autobusie chwila wytchnienia. Próba osuszenia się i po chwili już Jelenia Góra. Tam czas na pizzę, kawkę i autobus do domu. W moim przypadku to nie koniec przygodny:) W drodze do domu mam możliwość posłuchania wspaniałej muzyki!!! Sławek specjalne podziękowania dla Ciebie. Dzięki twoje playliście droga do domu mija mi błyskawicznie:).

Cóż mogę jeszcze dodać. Bardzo wam wszystkim dziękuję za miłe towarzystwo. Jesteście wspaniałymi kompanami podróży. Nie mogę doczekać się już kolejnego wyjazdu!!!Mam nadzieję, że w takim samym składzie:)

P.S. Krzysiu, Sławek, Marcin nie mogę zapomnieć o podziękowaniach dla Was (tzn. Sławek masz podwójne podziękowania:)). Zatem chłopaki bardzo Wam dziękuję za to, że na każdym odcinku drogi mówiliście mi, że dotarliśmy do celu:) Za pierwszym razem rzeczywiście mnie „wkręciliście”. O słodka naiwności!!!

Pozdrowienia dla wszystkich...
Wasza P.:)

2 komentarze:

  1. Paula- rewelacyjna relacja!!!
    Dokładnie wszystko tak jak było. Jednym słowem - super wyjazd :)
    do zobaczenia na kolejnym!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem Twojej wypowiedzi:) Paula masz talent! Twoja relacja z wyprawy "płynie z serca" :)

    OdpowiedzUsuń